Szanty na Uniwersytecie (2008)
fot.Tomasz Goliński

Szanty na Uniwersytecie (2008)

8 stycznia 2008


Relacje z koncertu "Muzyka dawnego pokładu", słowo wiążące - Marek Szurawski


Szanty w wykonaniu chóru? Do tej pory to hasło mogło kojarzyć się raczej z pewnym sposobem ich śpiewania, rozpowszechnionym w takich krajach jak Holandia, Niemcy czy Norwegia. Tymczasem niedawno w Poznaniu mieliśmy do czynienia z wydarzeniem rangi szczególnej.

Do poznańskich fanów szant już od jakiegoś czasu docierały informacje o „sekretnych" pobytach Marka Szurawskiego w stolicy Wielkopolski. Jeden z nich miał podobno miejsce podczas II Szanta Claus Festiwal, ale Marek w festiwalowych kuluarach się nie pojawił. W tym czasie wraz z prof. Krzysztofem Szydziszem i jego „załogą" — Chórem Kameralnym UAM — przygotowywał program „Muzyka dawnego pokładu". Premiera miała miejsce 8 stycznia w auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w ostatniej części tradycyjnego noworocznego koncertu (wystąpiły również Orkiestra Kameralna UAM i Chór Akademicki UAM). — Pomysł koncertu zrodził się w głowie prof. Krzysztofa Szydzisza po naszych kontaktach na ostatnim „Wiatraku" w Świnoujściu i kilku przegadanych (i trochę prześpiewanych) wieczorach — wspomina słynny szantymen.

Trzeba było widzieć miny publiczności, gdy po solidnej dawce klasycznej muzyki przeniesiono ich w świat zgoła odmienny, co podkreślała już sama scenografia. Niezwykły koncert rozpoczęła „Moja łódź tak mała", do której wstęp na flecie zagrała Ewa Skrzypek. Ogółem w programie znalazło się jedenaście pieśni, głównie znanych żeglarskich hitów i popularnych ballad („Shenandoah", „North-West Passage" z partiami solowymi w wykonaniu Rafała Kalinowskiego), ale też religijny hymn „Eternal Father". Niespodzianką była tradycyjna szwedzka pieśń „Vem kan segla fÓrutan vind?" („Kto potrafi żeglować bez wiatru?"). — Profesor włożył rzeczywiście wiele wysiłku, aby dotrzeć do stosownych materiałów i zaaranżować całość, słusznie rezygnując z prób naśladowania któregokolwiek z zespołów szantowych i znajdując „własną drogę". Zrodziła sie więc po prostu chóralna interpretacja muzyki morzai bardzo dobrze — twierdzi Marek Szurawski. Przy okazji okazało się, że kilka znanych utworów szantowych doczekało się już swoich wersji chóralnych, i to autorstwa znanych postaci. „Drunken Sailor" w świetnej aranżacji szwedzkiego dyrygenta Roberta Sunda zawiera nawet... imitację pijackiej czkawki! Doskonale wypadły „Razem bracia do lin", napisane wszak przez chórzystów z grupy The Pioruners, a także przebój Qftrów „Naprzyj na wiosło". Z kolei w „Corner Sally", znanym z wykonania Ryczących Dwudziestek, wykorzystano aranżację autorstwa młodego kompozytora Mikołaja Majkusiaka, pochodzącą z jego „Symfonii żeglarzy".

Głównymi bohaterami wieczoru byli oczywiście chórzyści, ale bardzo ważną rolę pełnił też Marek Szurawski. Czasem akompaniował na concertinie lub kościach, zaprezentował kilka kroków matelota, przede wszystkim zaś snuł opowieści o życiu żeglarzy oraz prezentowanej muzyce. Było to niezwykle ważne — wszak wśród publiczności znakomita większość nie miała z nią do tej pory do czynienia. Rewelacyjnym momentem było wykonanie solo przez „Siurawę" pieśni „Chiński żeglarz".

Krzysztof Szydzisz obawiał się podobno, że publiczność nie podchwyci jego pomysłu wspólnego śpiewania. Po chwili jednak prawie cała sala powtarzała „a-jiii... ka-jaaa...", a Marek mógł triumfalnie stwierdzić: — Krzysiu, nie miałeś racji! Licząca ponad tysiąc osób widownia (wśród niej m.in. Sławomir Klupś i Mira Urbaniak) znakomicie przyjęła nietypowy program. Finałowe „Pożegnanie Liverpoolu" rozbrzmiewało nawet po zejściu chóru ze sceny.

Dla mnie udział w koncercie był osobistym wzruszeniem. Pierwszy raz w historii polskiego muzykowania o morzu renomowany chór kameralny pod w pełni fachową dyrekcją podjął się i uporał z takim wyzwaniem. Sam jestem też rad, że publiczność życzliwie przyjęła mój komentarz, a raczej równoległą do warstwy muzycznej opowieść o „ludziach, morzu i okrętach", czyli czasach, w których zrodziły się najpiękniejsze przykłady muzyki dawnego pokładu — podsumował Marek Szurawski.

Po zakończeniu koncertu cały chór wraz z dyrygentem został przyjęty do Kongregacji Miłośników Krzewienia Kultury Picia Rumu WRAK. Wydaje się niebywałe, by to widowisko miało być wydarzeniem jednorazowym. — Formuła koncertu na pewno sprawdziłaby się na dużych, europejskich imprezach szantowych i żeglarskich, zapewne również i w Polsce, no ale to już sprawa biura promocji chóru w Poznaniu. Chociaż pewnie i naszego wsparcia, chociażby przez sam fakt zainteresowania sprawą i tematem. Nie sposób się nie zgodzić ze słowami współtwórcy tego dzieła.

Michał Nowak

Magazyn Szantymaniak Nr 1 (23) styczeń-kwiecień 2008